Z artykułu dowiesz się m.in.:
- czy bartnictwo stanowi rodzaj rekonstrukcji historycznej;
- jak Bartłomiej Molasy postrzega ochronę przyrody w obrębie bartnictwa;
- jakie jest zdanie rozmówcy na temat pszczelarstwa bez leczenia.
„Jest wiele wymiarów związanych z bartnictwem” – rozmowa z Bartłomiejem Molasym
Moim rozmówcą tym razem jest Bartłomiej Molasy – weterynarz praktyk po Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, który zajmuje się głównie pszczołami, bartnictwem i jest doktorantem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Chce rozwijać się w dziedzinie ekologii pszczół miodnych.

Jakub Jaroński (JJ): Skąd u Ciebie zainteresowanie akurat pszczołami? Przypuszczam, że jak poszedłeś na weterynarię, to interesowałeś się różnymi zwierzętami.
Bartłomiej Molasy (BM): Tak, bo nawet nie byłem przekonany, czy na pewno chcę zostać weterynarzem. To było poszukiwanie swojej drogi. O pszczołach zacząłem czytać najpierw sam. Kiedy na trzecim roku pojawił się przedmiot z tym związany, pszczoły mnie pochłonęły i już nie mogłem przestać. Zostałem pszczelarzem i bartnikiem.
JJ: A właśnie! To jest moje drugie pytanie. Jesteś członkiem Bractwa Bartnego, chyba jednej z pierwszych, o ile nie pierwszej w Polsce organizacji, która zajmuje się przywracaniem etosu bartnika. Od jak dawna działasz w Bractwie?
BM: Bractwo działa formalnie od 2013 r., a jako fundacja od 2015 r. Ja dołączyłem dużo później. Rzeczywiście działamy bardzo prężnie w celu propagowania kultury i całej tej tradycji związanej z bartnictwem. Sami też uczestniczymy w tym procesie kulturotwórczym. Jest wiele wymiarów związanych z bartnictwem.
JJ: Chciałem zapytać, jaki jest jednak główny cel organizacji? Czy raczej ten antropologiczny, społeczny, kulturowy, czy raczej ten szczególnie związany z pszczołami np. restauracją populacji pszczół rodzimych podgatunków lub działaniem w ramach jakiejś formy ekologizmu1 lub ochrony przyrody?
BM: Nie będę odpowiadał za całe Bractwo. Dewizą Bractwa jest natura, historia, tradycja, i w tych trzech słowach zawiera się główny przekaz tego, czym się zajmuje organizacja. Myślę, że każda osoba, która jest członkiem lub członkinią Bractwa, ma swoje poglądy i powody, dla których się tym zajmuje. Czasami można to postrzegać bardziej jak misję.
JJ: Ale przecież macie chyba statut, gdzie ten cel zrzeszania się jest opisany?
BM: Owszem. Jeśli więc chodzi o Bractwo ogólnie, a nie o moje prywatne poglądy, to jego celem jest propagowanie tradycji, odkrywanie i odtwarzanie historii na podstawie możliwych źródeł. Działalność w obrębie ekologii również pod to podchodzi np. w celu zwiększania różnorodności lasów, dbania o środowisko lasów, wprowadzania tam z powrotem pszczoły miodnej. To są działania Bractwa teoretycznie głównie dotyczące Augustowa i okolic. Mamy jednak członków, którzy działają w całej Polsce i w swoich specyficznych obszarach. Żaden z tych elementów nie jest przewodnim, choć wszystkie ze sobą współgrają w jakimś stopniu.
JJ: Główny założyciel, czyli Piotr Pilasiewicz, pochodzi właśnie z okolic Augustowa, o ile się orientuję. Czy dlatego tam jest, że tak powiem, macierz tej organizacji?
BM: Tak.
JJ: Jak można do niej wstąpić?
BM: Proces nie jest zbyt skomplikowany. Prawdopodobnie najprostszą drogą byłoby udanie się na jakiś kurs, są takie regularnie prowadzone przez Bractwo. Trwają zwykle przez weekend. W trakcie kursu możemy dowiedzieć się wielu rzeczy o bartnictwie, jego historii oraz wykonać kłodę bartną. Następnie samo powieszenie jej na drzewie lub postawienie w celu zasiedlenia przez pszczoły kwalifikuje już do tego, żeby do Bractwa wstąpić. Można też taką kłodę wykonać na własną rękę i ubiegać się o członkostwo, ale najczęstszą drogą jest uczestnictwo w naszych warsztatach. Finalizacją tego procesu jest złożenie przysięgi przy dwóch osobach z Bractwa i podpisanie się pod nią.
JJ: Czy przy wykonywaniu kłody można wspomagać się współczesnymi narzędziami, takimi jak piła automatyczna?
BM: Owszem.
JJ: O, proszę! Sądziłem, że to coś jak rekonstrukcja historyczna.
BM: Nie, to nie jest rekonstrukcja historyczna. Kiedyś przeczytałem, że jeżeli tradycję potraktować bardzo konserwatywnie, nie dać jej możliwości zaadoptowania się do czasów współczesnych, to zwykle ona umiera. Myślę, że to jest właśnie taki rodzaj adaptacji, który polega na zastosowaniu nowoczesnych technologii przy naszej pracy, co jest dużym ułatwieniem oraz sprawia, że więcej osób chce się tym zajmować. Jeżeli wszystko co do joty miałoby być tradycyjnie wykonywane, to byłoby to spore wyzwanie.
JJ: Widziałem członków Bractwa wchodzących po tradycyjnym leziwie na drzewo w celu dostania się do kłody lub barci. Czy przyszły członek Bractwa może więc używać drabiny?
BM: Tak, zresztą zastosowanie leziwa w przeszłości nie było jedyną możliwością. Samo to, że my wieszamy kłody, jest już trochę… związane z późniejszym okresem. Kiedyś zdecydowanie łatwiej było wykonać barć w drzewie żywym, aniżeli ściąć drzewo, po czym wciągać kłodę na inne drzewo. Wiąże się to z tym, że pierwsze kłody prawdopodobnie powstały ze ścięcia drzew z istniejącymi już w nich barciami. Następnie taka kłoda była przez bartnika zabierana blisko domostwa. Teraz mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Bartnik często blisko domów wykonuje kłodę i następnie wywozi ją do lasu. Jest to związane ze strukturą dzisiejszych lasów. Tym niemniej w te nowoczesne procesy staramy się wplatać tradycyjne praktyki jak np. używanie leziwa. Prowadzimy nawet kursy z jego wytwarzania. Osobiście również wykonałem leziwo i wspinam się z jego pomocą na drzewa. Jednak do samego transportu kłody nie używam wozu i koni oraz nie wciągam kłody na drzewo przy użyciu tylko własnych rąk. Bez nowoczesnych bloczków, lin itp. sprzętu byłoby to olbrzymie wyzwanie.
JJ: Czy są tacy twardziele, którzy się na to decydują?
BM: Wyobrażam sobie, że tak, ale trzeba byłoby być bardzo wytrwałym. Wiesz, są tacy, którzy na swoim organizmie rekonstruują przez jakiś czas, nawet kilka miesięcy i dłużej, np. pewne kultury paleolityczne.
JJ: Myślę, że można by było pójść w tym kierunku i w trakcie tych prac żywić się i ubierać jak średniowieczni bartnicy. Trochę płynnie przeszliśmy do następnego mojego pytania. Teraz pytam Cię o Twoje prywatne poglądy. Co sądzisz o współczesnym bartnictwie? Czy można zrównywać współczesne bartnictwo z tradycyjnym? Czy cele i relacje ludzi z pszczołami są w obu tych zjawiskach tożsame?
BM: Zacznę od tego, że bartnictwo współcześnie zostało wpisane w 2016 r. na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kultury Polski. Z kolei od 2020 r. jest elementem niematerialnego dziedzictwa ludzkości i trafiło na listę UNESCO jako drugi wpis z Polski.
JJ: Co to w praktyce oznacza?
BM: Myślę, że jest to uhonorowanie tej tradycji i podkreślenie jej znaczenia. Przypisanie właśnie do nas, jako do naszej kultury polskiej, podnosi rangę tego w naszej kulturze i historii. Jest to też dobre uzasadnienie do tego, żeby prowadzić w tym kierunku działania. Możemy się tym dokumentem wtedy podpierać. Jest to też metoda, żeby obwieścić światu i kraju, że bartnictwo istniało i istnieje nadal.
JJ: Wracając do moich pytań: Nazywasz siebie bartnikiem, a czy obraziłbyś się, gdybym nazwał Cię neobartnikiem?
BM: Nie będę miał nic przeciwko, bo rzeczywiście jest to coś innego i to na wielu poziomach. Bartnictwo kiedyś to była praca, był to sposób na całe życie. Wiązało to człowieka ze wsią i z gminą, w której się wychowywał. Współcześnie to raczej hobby, dodatkowe zajęcie, być może misja. Kiedyś głównie pozyskiwanie produktów pszczelich analogicznie jak dzisiaj w pasiecznictwie, choć głównie wosku i miodu. Dziś niekoniecznie.
JJ: Były również przypadki gospodarki rabunkowej np. w ramach działalności budników, którzy wchodzili w pewien teren, wyzyskiwali, ile się dało i przechodzili dalej. Można powiedzieć współczesnym językiem, że nie prowadzili tej gospodarki w sposób zrównoważony, tak żeby fragment tego ekosystemu mógł się sam regenerować.
BM: Dla mnie większe znaczenie ma rozróżnienie pomiędzy ludźmi, którzy bardziej, można powiedzieć, polowali trochę na pszczoły, a raczej na ich produkty, a właśnie taką już gospodarką, gdzie to była jakaś współpraca, jeśli można to tak nazwać. Pierwotnie bowiem znajdowane gniazda pszczele były po prostu niszczone, w wyniku czego rodzina pszczela nie przeżywała. Natomiast samo bartnictwo już raczej polegało na tym, że bartnik zawsze dbał o to, żeby rodzina w jego barci była w stanie przetrwać.
JJ: Czy jeżeli w danym roku ze względu na gorszy sezon rodzinie nie można było podebrać jej zapasów, to czy powstrzymywał się taki bartnik od tego?
BM: Tego nie wiemy. Przypuszczam, że mogło być różnie. Z tego, co wiem o gospodarowaniu w kószkach, które były popularne bardziej na zachodzie, wiązało się to z zabijaniem rodzin w celu pozyskiwania od nich produktów. Jeżeli chodzi o barcie, mamy historyczne przesłanki, że niektóre barcie mogły służyć bardziej jako takie wylęgarnie rójek, a inne do pozyskiwania produktów. Myślę, że musiało dochodzić do odnawiania się gniazda w barciach. Plastry były wycinane do pewnej wysokości zwykle, ale co jakiś czas być może konieczne było wycięcie ich w całości. Teraz mamy metody, aby odnowić gniazdo bez konieczności pozbycia się rodziny. Kiedyś takich nie było. Z drugiej strony wydaje mi się, że mogło być też tak, że barcie jakiś czas mogły być puste, kiedy inne były zajęte.
JJ: Jeżeli potraktujemy rodzinę jako superorganizm, to przecież tak samo jak organizm, rodzi się i umiera w pewnym sensie.
BM: Tak i ciężko przypisać ją do jednego miejsca przez to rojenie i wymianę matek. Jeżeli chociażby przy tej okazji doszło do śmierci matki pszczelej i pszczoły nie miałyby już dostępnych młodych larw lub jaj, z których jeszcze mogłyby wychować nową, to bartnik, podejrzewam, nie miał za bardzo możliwości, żeby uratować taką rodzinę.

JJ: Wracam do swoich pytań. Czy to współczesne bartnictwo to jest bardziej ochrona środowiska, socjologia, gospodarka zasobami leśnymi, czy rekonstrukcja historyczna, a może wszystko po trochu, łącznie oczywiście z hobby, o którym powiedziałeś?
BM: Wydaje mi się, że wszystko po trochu, przede wszystkim dlatego, że bardzo wielu różnych ludzi się tym zajmuje, którzy mogą mieć nieco inne cele główne.
JJ: Zatem ochrona środowiska może być jednym z jego elementów.
BM: Tak. Zdecydowanie, znam spore grono bartników, którzy tak o tym myślą.
JJ: Jak postrzegasz właśnie ochronę przyrody w obrębie bartnictwa? Czy raczej jako rodzaj zabiegów konserwatorskich, czyli przywracania tego, co było kiedyś, czy bardziej jako współczesny pomysł na to, żeby wokół siebie zbudować jakiś element odnawialnego ekosystemu przyjaznego człowiekowi, ale takiego, który miałby zdolność do samopodtrzymywania się, a zatem odżywalnego2.
BM: Myślę, że te zjawiska nakładają się na siebie. Z jednej strony współcześnie bartnictwo jednak nie jest bardzo odległe od tego, jak to kiedyś wyglądało. Z drugiej gdybyśmy wyłącznie mieli na celu jakąś zmianę środowiska, czyli właśnie ten ekologiczny aspekt, to tradycyjna forma w ogóle byłaby zbędna. W zasadzie mogę sobie wyobrazić jako łatwiejsze działanie powieszenie uli na drzewie, co spełniałoby taką samą rolę, jeśli chodzi o monitoring pszczół i dalsze ich badania. Gdyby chodziło o samą ekologię, to bartnictwo w ogóle nie byłoby konieczne, bo jednak jest mocno związane z samą pszczołą miodną, a takie działanie jak np. zmiana użytkowania lasów to znacznie szerszy temat.
Działając w obszarze kulturotwórczym, dążymy jednak w pewnym sensie do przywrócenia stanu z przeszłości, choćby dlatego, że nie mamy obecnie w lasach drzewa odpowiedniej średnicy, żeby wydziać w nim barć. Dlatego robimy kłody i wieszamy je na drzewie, bo już tego nie ma. Jednocześnie zastanawiamy się, dlaczego nie mamy już takich drzew. Dowiadujemy się, czy kiedyś było ich więcej. Widzimy, że nie mamy obecnie wystarczających ilości miodu w barci, w której żyją pszczoły, co oznacza, że chyba jest jakiś problem. Tym bardziej że znamy dane historyczne o olbrzymich ilościach miodu, o tym, że bartnictwo było ekonomicznie ważnym działem gospodarki.
Wydaje się zatem dosyć absurdalne, że w zasadzie pszczoły przymierają w lasach głodem. Zadajemy sobie pytanie, dlaczego nie wywieziemy kłody w inne miejsce, a postawiliśmy ją w środku lasu, myśląc, że jest to dla niej środowisko naturalne. Mówimy, że przywracamy pszczoły tam, skąd pochodzą, a okazuje się, że one umierają w tym miejscu z głodu. Sęk w tym, że bartnictwo nie może być praktykowane w oderwaniu od struktury lasu i całego ekosystemu. Zależy od tego, jak on funkcjonuje i jak wygląda. Myślę, że upatrywanie w samym bartnictwie takiej roli z przeszłości bez patrzenia na całą sytuację jest trochę działaniem na wyrost. Odtworzenie tej sytuacji w pełni jest moim zdaniem niemożliwe. Za to stworzenie całościowo czegoś nowego, ale bardziej zrównoważonego w bardziej różnorodnym ekosystemie, tak aby było w nim miejsce na pszczołę miodną, to już prędzej.
JJ: Czy pszczoła miodna jest zwierzęciem bardziej dzikim, czy udomowionym według Ciebie?
BM: Dla mnie jest bardziej dzikim, aczkolwiek to moim zdaniem bardzo zależy od kontekstu, bo nie możemy jej odebrać tego, że jest też zwierzęciem gospodarskim. Gdyby tak było, to byłby problem dla pszczelarzy, jeśli chodzi o np. dofinansowania i prawo do kwalifikacji rolnych. Z tej perspektywy sugeruje to trochę, że może być też udomowiona. Rozumiem takie spojrzenie. Dla mnie jednak ważniejszy jest kontekst historyczny, historia gatunku na ziemiach polskich od ok. 8 tys. lat wstecz. Natomiast jeżeli mówimy o współczesnym pszczelarstwie, w którym mamy wgląd do gniazda, to wiemy, jak ono funkcjonuje mniej więcej od czasów Dzierżona, czyli nie więcej niż ok. 200 lat. To jest też moment, kiedy zostały wprowadzone tutaj inne pszczoły niż te, które naturalnie występowały. Dopiero początek zeszłego wieku to czas, kiedy zaczęto stosować sztuczną inseminację i w tak zdecydowany sposób wpływać na selekcję oraz na rozmnażanie się pszczoły miodnej i na wybór materiału genetycznego, który będzie powielany. Wcześniej to było tylko ewentualnie w formie trutowisk. Nie było kontroli tego, gdzie pszczoła lata, ani z jakich pożytków korzysta. Ciężko mi to nazwać hodowlą. Takie nowoczesne pszczelarstwo hodowlane to jest perspektywa ostatnich kilkudziesięciu lat.
Dodatkowo pszczoła miodna nadal występuje w formie dziko żyjącej. W Polsce jest to do zbadania, choć częściowo wiadomo, że występowanie takiej stabilnej populacji odseparowanej od pszczół hodowlanych jest mało prawdopodobne. W innych miejscach na świecie istnieją jednak takie populacje, więc zakwalifikowanie całego gatunku jako udomowionego wydaje mi się nieuzasadnione. Jeśli chodzi o sytuację polską, byłbym skłonny się jednak zgodzić z oceną, że mamy do czynienia z pszczołą udomowioną.
JJ: Jak do tego podchodzicie w bartnictwie? Czy raczej opiekujecie się pszczołami jak zwierzętami domowymi, czy dzikimi? Myślę, że różne techniki pszczelarskie, a także zarządzanie tymi pszczołami pod względem weterynaryjnym, czyli np. leczenie lub opieka pod względem dobrostanu, co implikuje np. karmienie, może powodować różnice w podejściu.
BM: Zdecydowanie. To jest indywidualna sprawa bartnika. Ja mogę powiedzieć o moim podejściu. Jest ono nastawione tylko na obserwację. Jedyna ingerencja to stworzenie siedliska w postaci kłody. Oczywiście mógłbym powiesić właśnie ul, który pozwalałby na większe pole manewru, jeśli chodzi chociażby o badania. Natomiast sama praktyka bartnictwa ma dla mnie sens, jako że naśladuje warunki naturalne.
JJ: Można powiedzieć, że zapewniasz swobodę rodzinie pszczelej. Dajesz im również prawo do śmierci, do naturalnej śmierci?
BM: Zdecydowanie, bo też nie chcę za bardzo ponosić odpowiedzialności za to. Można to przyrównać do wieszania budki dla ptaków. Zapewniam ewentualnie tylko miejsce dla pszczół, do którego mam jakiś wgląd i nie robię nic takiego, żeby tym pszczołom pomóc przetrwać lub żeby sprawić, aby tych pszczół przybywało.
JJ: A jeżeli będą chore?
BM: Mogłyby być chore, również mając plastry w drzewie, którego nikt nie stawiał, tylko może by krócej funkcjonowały, a może wcale nie. Jeśli znalazłyby dziuplę albo komin, w którym by założyły gniazdo, to możliwe, że nikt by nawet o tym nie wiedział i nikt nie będzie też wiedział o tym, że zostały tam po zimie plastry np. z jakimś pokarmem, a wszystkie pszczoły tam umarły. Teraz ten pokarm będzie rabowany, przez co dojdzie do transmisji patogenów. Dlatego drugą moją ingerencją jest to, że jeżeli ewentualnie zorientuję się, że takie zjawisko miało miejsce, to oczyszczam i stosuję środki zapobiegające temu, żeby kolejny rój przyleciał w tym roku do tej kłody.
JJ: Czy traktujesz pszczoły podobnie do znalezionych mrówek?
BM: Bardziej do trzmieli. Kiedy wieszam budki dla ptaków, zdarzyło mi się, że gniazdowały w nich trzmiele. Także nie czuję się za nie za bardzo odpowiedzialny. Miałem też imponujące gniazdo szerszeni w jednej z kłód, a nawet kuny.
JJ: Lasy Państwowe zdaje się, że mają inne podejście do bartnictwa. Karmią pszczoły cukrem i leczą pszczoły chemikaliami. Co na ten temat sądzisz?
BM: Dla mnie to się mija trochę z celem. Jeśli już symulujemy bardzo naturalną sytuację, gdzie to siedlisko jest zbliżone do takiego naturalnego, gdzie pszczoły mają teoretycznie pochodzić właśnie z lokalnych pszczół, to wprowadzając jakiekolwiek takie dodatkowe zmienne w postaci np. karmienia pszczół, zaburzamy dostosowanie siły rodziny do dynamiki pożytków i zgromadzenia odpowiednich zapasów na zimowlę. Jest to dla mnie bardzo kluczowa kwestia. To są cechy, które powinny wyróżniać pszczoły zdolne do przetrwania w określonym środowisku. Jeśli damy nienaturalny pożytek w postaci 10 litrów syropu cukrowego jesienią, to te pszczoły nie są wcale dostosowane, potrzebują tej pomocy, co oznacza, że wcale ich nie selekcjonujemy. Jeśli natomiast chodzi o odporność na choroby, szczególnie warrozę, jest to trudne do osiągnięcia. Jeżeli jednak wprowadzamy pszczoły i nie pozwalamy im trwać bez stosowania akarycydów, to dla mnie jest to trochę bez sensu.
JJ: Co sądzisz o koncepcji pszczelarstwa bez leczenia, w której rozmnaża się tylko te rodziny, które przeżyły, a karmi się tylko wtedy, jeżeli rodziny tego potrzebują.
BM: To bardzo ciekawe koncepcje, które wymagają niestety trudnych do spełnienia warunków, żeby miała sens. Jeżeli spróbujemy zrobić coś takiego w obszarze, w którym mamy duże napszczelenie, mamy sąsiadów pszczelarzy, którzy leczą swoje pszczoły, mają olbrzymie pasieki, albo gdzie mamy pszczelarza, który z kolei w ogóle nie dba o swoje pszczoły, ale tak zupełnie nic z nimi nie robi lub działa losowo, to trudno, aby doszło do powodzenia takiego projektu selekcyjnego. Jeżeli mamy do czynienia z przynajmniej częściową izolacją jakiegoś obszaru i wspólne założenia pszczelarzy tam działających, to szanse na sukces rosną, pod warunkiem że będziemy wykorzystywali lokalne pszczoły, będziemy monitorować stopień zarażenia. Jednak zostawianie pszczół bez tego samych sobie, bez jakiejkolwiek koncepcji, nie ma sensu.
JJ: Jeśli chodzi o Polskę, jako weterynarz nie masz problemu z tym, że ktoś podejmie taki eksperyment?
BM: Jeśli z założeniem, że będzie to robione systemowo z wykorzystaniem lokalnych pszczół i monitorowaniem chorób, aby nie dopuszczać do śmierci rodziny w wyniku intensywnego zarażenia pasożytami, to nie. Jeśli pozyskujemy pszczoły, kupujemy je i wprowadzamy w jakieś środowisko, to bierzemy odpowiedzialność. Zastosowanie pszczelarstwa bez leczenia, w którym nie mamy pojęcia, jak wygląda sytuacja chorobowa pszczół, nie ma sensu.
JJ: Traktujesz to inaczej niż bartnictwo?
BM: Kluczową różnicą pomiędzy tym, co ja robię, a tym, o co pytasz, jest to, że ja kłód w żaden sposób nie zasiedlam. Nawet za bardzo nie zachęcam pszczół. Są różne metody stosowane w celu zachęcania roju do osiedlania się. Nie stosuję ich. Jest różnica pomiędzy zawieszeniem budki dla ptaków a zawieszeniem budki i wsadzeniem tam ptaka, którego kupiliśmy. Oczywiście wiadomo, że upraszczam.
JJ: Słyszałem opinie, że pszczoły, które nie znalazły Twojej kłody, a wisiałyby na gałęzi, należy uratować, bo człowiek powinien być opiekunem populacji pszczoły miodnej.
BM: Nie zgadzam się, bo nie jest możliwe złapanie wszystkich pszczół. W Niemczech zgodnie z prawem nie powinno się aranżować warunków do łapania rójek. Spełnienie tego oczekiwania wymagałoby dużego reżimu, co nie wydaje mi się możliwe. Uważam, że w Warszawie nadal istnieje populacja pszczół, które są poza kontrolą. Znam dziuplę, w której funkcjonuje rodzina pszczela. Obserwuję je od trzech lat. Mam nadzieję, że nikt nie wytnie tego drzewa i nie uratuje tych pszczół, zabierając je do ula. W takiej sytuacji możemy je pozostawić i po prostu obserwować.
JJ: Rozumiem, że to jest różnica światopoglądowa.
BM: Tak, zdecydowanie. Być może wprowadzenie martwego pnia i powieszenie go na żywym drzewie ma konsekwencje dla drzewa. Moje działanie może mieć negatywny wpływ, którego nie jestem świadomy. Być może czegoś nie wziąłem pod uwagę i mogę zmienić zdanie w przyszłości. Na razie jednak nie znalazłem argumentu, który by sprawił, że czuję, że robię coś nie tak.
JJ: Pojawiają się też kontrargumenty, że taka gniazdująca na drzewie umierająca rodzina będzie centrum zakaźnym dla okolicznych pasiek.
BM: Nawet jeżeli to prawda, to jeżeli będzie to rodzina, o której nikt nie będzie wiedział, to nadal będzie takim centrum. Pszczoły, które obserwuję, przynajmniej wiem, gdzie się znajdują.
JJ: Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że wiele praktyk nowoczesnego pszczelarstwa wpływa negatywnie na zdrowie pszczół, jak np. pszczelarstwo wędrowne.
BM: Zdecydowanie. Taka gospodarka wiąże się z olbrzymim ryzykiem, szczególnie że nie jest kontrolowana. To roznoszenie patogenów. Struktura pasieki sprzyja błądzeniu pszczół i wymianie horyzontalnej pomiędzy rodzinami, co zwiększa prawdopodobieństwo ewolucji patogenów w stronę bardziej zjadliwą.
JJ: Wymieniliśmy argumenty. Zbliżamy się do końca. Jako młody polski naukowiec co sądzisz o specyfice polskiego środowiska naukowego? Czy można coś poprawić?
BM: Dopiero wkraczam do tego świata i cieszę się, że dzieje się to teraz, a nie zaraz po studiach, bo miałem takie plany, ale z nich zrezygnowałem, bo ten świat mnie odrzucał.
JJ: Jakie wady dostrzegasz?
BM: Ciężko mi to sprecyzować. Wydaje mi się, że są systemowe błędy, które sprawiają, że świat naukowy nie wydaje się tak atrakcyjny, jak myślałem. Chciałbym, żeby wiedza, którą uzyskamy, była cenna, niezależnie od tego, czy hipotezy będą potwierdzone.
JJ: Jakie masz refleksje na temat struktury hierarchicznej w polskim środowisku naukowym?
BM: Hierarchia istnieje. Argumenty, które polegają na tym, że „tak, bo tak” i nie wnikaj, są odpychające. Powinna być przestrzeń na rozmowę i wymianę, bez strachu. To powinno wyglądać bardziej kulturalnie.
JJ: Często bywam na konferencjach pszczelarskich, gdzie ludzie tylko potwierdzają swoje opinie. Moim zdaniem powinno być więcej debat, gdzie różne poglądy mogą być przedstawiane w cywilizowany sposób. Mam pomysł na konferencję, gdzie moglibyśmy to zrealizować.
BM: To byłoby wspaniałe.
Jakub Jaroński
1 - kologizm to kierunek filozoficzny ukształtowany w drugiej połowie XX w. Zwykle humanistyczny, choć stanowi jego rozwinięcie o nowe przyrodnicze sumienie człowieka. Zajmuje się głównie problemami ochrony przyrody oraz miejscem człowieka w przyrodzie. Ruch ekologiczny: na bazie ekologizmu wyrosły działania na rzecz ochrony przyrody i umiaru z korzystania z zasobów naturalnych, aby zapewnić odpowiednią jakość życia, czy równy dostęp do takich dóbr jak czystą wodę i powietrze lub zdrową żywność.
2 - Odżywalność to zdolność do niewyrządzania krzywdy środowisku, a przez to pozwalanie na jego dynamiczne trwanie lub samopodtrzymywanie się przez długi czas. Alternatywny sposób tłumaczenia terminu sustainability w opozycji to tzw. zrównoważonego rozwoju, który jest mylący z co najmniej dwóch powodów. Narzuca myślenie w kategoriach skutecznego gospodarczego wzrostu, co nigdy nie było celem koncepcji sustainability, upowszechnia myślenie o ekosystemach samopodtrzymujących się jako o systemach w stanie równowagi fizycznej, które są zdolne jednocześnie do rozwoju (ekspansji, wzrostu ilościowego), co z punktu widzenia cybernetyki, ekologii i fizyki oraz makroekonomii ekologicznej jest absurdalne. Pierwszy raz to słowo zostało użyte po polsku w subkulturze Solarpunka, który jest bliski ideom postwrostu i kontestuje opieranie gospodarki państwa na dążeniu do maksymalizowania nieskończonego wzrostu gospodarczego, który wynika z kapitalizmu.