fbpx

NEWS:


Drugie życie miodarki

Ponieważ sam jestem wielkim miłośnikiem tego, co kiedyś, w dawnej Polsce, nazywało się bartnictwem – z wielką uwagą śledzę losy wielkich ludzi i sprzętu pszczelarskiego używanego w tamtych czasach. I chociaż ciekawe są koleje losów tych „Koperników” pszczelarstwa (że wspomnę tylko ks. Dzierżona), to ewolucja sprzętu pasiecznego potrafi równie wiele opowiedzieć o dawniejszym pszczelarstwie.

Wiele można się dowiedzieć rozmawiając z nielicznymi już żyjącymi wiekowymi ludźmi, pamiętającymi czasy tuż po pierwszej wojnie światowej i potrafiących z pamięci odtworzyć obraz ówczesnego pszczelarstwa. Dużo gorzej rzecz ma się ze sprzętem z tamtego czasu... Niewiele oryginalnych narzędzi pasiecznych zachowało się w stanie nienaruszonym i może cieszyć nasze oczy.
Jak do tej pory miałem możliwość tylko biernej obserwacji: literatura fachowa, programy popularnonaukowe, Internet, rozmowy, muzea, skanseny. Aż do pewnego dnia i przypadkowej rozmowy z kolegą z pracy...


fot. © PiotrSroka


Na bazie spostrzeżenia kolegi, że kawę słodzę nie cukrem czy słodzikiem, ale miodem pochwaliłem się, że mam pasiekę. Dowiedziałem się, że ten kolega sam też kiedyś pracował przy pszczołach w pasiece dziadka, ale musiał porzucić to zainteresowanie, gdyż najprawdopodobniej jest uczulony na jad pszczeli.

Rozmowa zeszła na dawniejsze czasy i pasiekę dziadka kolegi położoną na wsi w okolicach Lubartowa (Lubelszczyzna). Okazało się że, zachowała się u niego miodarka (w lokalnej wymowie nazywana „miodziarką”), której dawno temu używał jego dziadek. Jej los miał być w naszych czasach raczej marny – miała skończyć swój żywot w drewutni i posłużyć za opał. Zrozumiałem w czym rzecz, gdy dowiedziałem się, że jest to całkowicie drewniana konstrukcja, w dodatku z bardzo specyficznym sposobem napędu. Moje podniecenie na wiadomość o tej maszynie spowodowało, że prawie zmusiłem kolegę do złożenia mi przyrzeczenia, iż miodarka nie tyko ocaleje (przynajmniej chwilowo), ale też będę miał możliwość jej obejrzenia i zrobienia kilku fotografii.


Po dłuższym czasie wybrałem się w odwiedziny do tego kolegi. Jechałem tam z myślą o miodarce i nie zawiodłem się. Przedstawiała sobą obraz godny pożałowania: zakurzona, cała w pajęczynach, z pożartymi przez jakieś paskudne szkodniki nogami i wnętrzem zbiornika... Ale jednocześnie całą sobą potwierdzała wielki kunszt ówczesnych stolarzy: zbudowana na bazie sześciokąta, z dwustronną odejmowaną pokrywą i drewnianym czteroramkowym koszem.

W całej konstrukcji nie ma nawet jednego matalowego elementu (jeśli nie liczyć drutów stanowiących wyplot powierzchni kosza dla ramek i dwóch kilkucentymetrowych trzpieni na obu końcach osi wałka). Wszystkie łączenia deseczek stanowiących ścianki boczne i dno beczki wykonane są metodą „jaskółczego ogona”, w drewnianym dnie wmontowany jest stożek (również drewniany), w którym zagłębiony jest metalowy trzpień wałka. Dwuczęściowa pokrywa miodarki składana jest na drewniane wypusty, również rama podtrzymująca wałek kosza w górnej części mocowana jest na drewniane kołki.


Moje równie wielkie zdumienie wzbudził sam kosz na ramki: idealnie dopasowane drewniane elementy, które nawet po upływie co najmniej kilkudziesięciu lat nieużywania sprzętu nadal pasują do siebie jak nowe. Elementy nośne wirnika mocowane są we wpusty w wydrążenia wałka, blokowane małymi drewnianymi kołeczkami; na krawędziach (w słupkach narożnych) są jakieś dziwne wcięcia... Później dopiero zorientowałem się do czego miały one służyć.
Oczywiście nie odmówiłem sobie przyjemności wykonania całej serii fotografii tego zabytkowego urządzenia z myślą o tym, że chociaż taka pamiątka po tej miodarce zostanie.


Jakież było moje zdumienie, gdy kolega zrobił mi z tej miodarki prezent! Od razu przed oczami stanął mi problem transportu tej dużej beczki do mojej pasieki. Bagatela: prawie 300 km...

Mojemu zdumieniu nie było końca, kiedy kolega ze stoickim spokojem zapewnił mnie, że nie ma powodu do zmartwienia: on przewiózł tę miodarkę do siebie samochodem osobowym – to i mnie ją w ten sam sposób spakuje. Rzeczywiście, przy pożegnaniu połączonym z pakowaniem miodarki do mojego auta wyszedł na jaw zamysł konstruktora (lub zleceniodawcy): otóż miodarka miała całkowicie rozbieralną konstrukcję! Wszystkie wystające poza obrys głównej bryły elementy dały się z łatwością zdemontować. Zarówno element ramy głównej, w którym zamocowany był wałek i napęd kosza z ramkami, sam czteroramkowy kosz, dwuczęściowa pokrywa, jak również wszystkie trzy drewniane nogi dały się z łatwością wysunąć.

Demontaż polegał na wyjęciu drewnianych kołeczków i wysunięciu elementu z wyżłobionych prowadnic. O tym jak dokładnie poszczególne elementy były spasowane ze sobą – można by książkę napisać. Dzisiejszym stolarzom należałoby tę miodarkę pokazywać jako wzór do naśladowania... Dodam, że „staruszka” nie była niczym zakonserwowana.


Czym prędzej przewiozłem ten ciekawy a niespodziewany prezent do domu i zaraz tego samego dnia przystąpiłem do odkrywania kolejnych tajemnic tej miodarki. Było mi trochę łatwiej, bo już podczas prezentacji u kolegi co nieco zobaczyłem, resztę przy pakowaniu jej do samochodu, a ponadto zostałem przez kolegę poinformowany o sposobie jej używania i właściwościach konstrukcyjnych.

W ten sposób sprawdziłem w praktyce np. działanie napędu wirującego wokół własnej osi kosza z ramkami. A jest to napęd nie byle jaki... Polega on dokładnie na tym samym, na czym praca startera np. pił łańcuchowych czy niektórych silników spalinowych (np. motorówek): na ręcznym naciągu sznurowym.


W górnej części wałka, poniżej miejsca jego zamocowania metalowym trzpieniem do górnej części ramy, wywiercony jest otwór, przez który przewleka się odpowiedniej długości sznurek z kołeczkiem na końcu. Po włożeniu ramek i zamknięciu obu części pokrywy – nawija się ten sznurek wokół wałka a następnie energicznym, jednostajnym ruchem ręki wyciąga się go z nawinięcia, co powoduje ruch obrotowy kosza połączony z jednoczesnym nawijaniem się sznurka na wałek po jego całkowitym odwinięciu. Po zakończeniu ruchu wałka ponowne pociągnięcie za sznurek powoduje obracanie się kosza z ramkami w przeciwną stronę i ponowne nawijanie się sznurka na słupek.

I tak powtarza się tę czynność aż do odwirowania miodu. Nie próbowałem tego robić z pełnymi ramkami miodu, ale z włożonymi suchymi plastrami działa idealnie, chociaż ten rodzaj napędu wymaga nie tyle siły, co raczej wyczucia. Całość jest doskonale wyważona, nie ma żadnych drgań tak charakterystycznych dla dzisiejszych amatorsko wykonanych miodarek.


Kolejną ciekawostką jest fakt, iż nie da się do tej miodarki włożyć ramki w klasycznej do wirowania miodu pozycji, czyli „do góry nogami”! Fakt, że kosz miodarki przystosowany jest tylko i wyłącznie do ramki warszawskiej zwykłej świadczy o pewnej specjalizacji tego sprzętu. Przeprowadzając próbę z ramkami dowiedziałem się do czego służą te, początkowo dla mnie dziwne, wcięcia w narożnych słupkach kosza. Otóż służą do tego samego, do czego wręgi w ulu – do zawieszania ramek. Po prostu w tej miodarce wirowało się ramki w ich normalnym, „ulowym” położeniu.

Wymiary kosza nie pozwalają na odwrócenie ramki (górna beleczka się nie zmieści), zresztą w dolnej części nie ma żadnych wsporników dla postawienia takiej odwróconej ramki i dlatego musi ona wisieć na wręgach. Najwyraźniej pomysłodawca czy konstruktor miodarki nie wiedział, że pszczoły budują komórki w plastrze lekko pod kątem do góry, gdyż zapewne przewidziałby to w konstrukcji maszyny i tak zaprojektowałby kosz, że możliwe byłoby włożenie ramek w położeniu odwrotnym. Wyłamaniu powierzchni plastra przez siłę odśrodkową zapobiega pionowy wyplot z drutu pomiędzy słupkami kosza, w świetle plastra ramki. Ramki do odwirowania miodu trzeba oczywiście odwracać po odwirowaniu jednej strony, identycznie jak w zwykłej współczesnej miodarce.


Po sprawdzeniu i przećwiczeniu sposobu montażu poszczególnych elementów zabrałem się za gruntowne czyszczenie tego zabytku, odkurzanie i niwelowanie szkód poczynionych przez szkodniki. Niestety, okazało się, że nogi nie nadają się już do żadnej konserwacji, więc mój tata na wzór i podobieństwo oryginalnych dorobił z drewna nowe. Reszta po zakonserwowaniu drewnochronem (z zewnątrz) ma się całkiem dobrze i pewnie jeszcze drugie kilkadziesiąt lat przetrwa.

Zaznaczyć przy tym należy, iż próby odtworzenia przez kolegę przebiegu „kariery” tej miodarki doprowadziły nas do określenia jej daty produkcji na pierwsze kilkanaście lat XX wieku. I to przy założeniu, że dziadek kolegi był jej pierwszym właścicielem czy też nawet producentem, a tego nie byliśmy pewni. Może być tak, że to urządzenie jest jeszcze o co najmniej kilkanaście lat starsze.
Na koniec, żeby w pełni oddać zasłużony hołd pomysłodawcy i konstruktorowi tego zabytkowego urządzenia należy napisać jeszcze o montażu i demontażu miodarki.

Jak już wspomniałem powyżej – wszystko poza samą beczką da się wymontować, zakonserwować, wyczyścić. Byłem ciekaw, jak szybko dałoby się ten sprzęt przygotować do użycia w pasiece. Zrobiłem mały sprawdzian: mając miodarkę rozmontowaną do konserwacji – zmierzyłem czas potrzebny mi do złożenia jej do stanu roboczego. Wszystkie elementy były do siebie tak idealnie dopasowane, że złożenie urządzenia zajęło mi niecałe 10 minut.


Na przykładzie historii tej miodarki można chyba wysnuć założenie, że w różnych składzikach, często u ludzi nie zdających sobie sprawy z ich sentymentalnej (lub nawet muzealnej) wartości, stoi podobnych pszczelarskich sprzętów jeszcze całkiem sporo. Może warto z ludźmi o tym rozmawiać, samemu czasem gdzieś u babci na strychu poszperać i może jeszcze choćby kilka takich cudeniek ocalić od zapomnienia?

Piotr Sroka
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"