CZĘŚĆ TEORETYCZNA
1. Co osiągnęliśmy walcząc z warrozą głównie metodami chemicznymi?
Minęło już ponad 40 lat od pojawienia się w Polsce roztocza Varroa destructor. W ciągu tego czasu z powodzeniem doskonalone były metody zwalczania pasożyta, niestety głównie te oparte na „twardej chemii”. Równolegle prowadzono liczne badania naukowe nad lepszym poznaniem biologii roztocza. Jednak sukces okazał się stosunkowo krótkotrwały, ponieważ mimo coraz większej wiedzy na temat V. destructor, w ostatnich latach problemy z opanowaniem inwazji warrozy zaczęły gwałtownie narastać. Roztocz ze stosunkowo łatwego przeciwnika stał się bardzo trudny do zwalczenia. Do głębokiej refleksji nad dotychczasowymi metodami walki z warrozą skłaniają słowa wypowiedziane przez Bartjana Fernhouta na II konferencji ruchu Varroaresistenz 2033, która odbyła się w Dreźnie w 2024 r. Powiedział on „Współczesne pasieki to jeden wielki szpital. A pszczelarze są lekarzami, którzy mimo dużej wiedzy nie radzą sobie z opanowaniem warrozy.”

W początkowym okresie inwazji pasożyta zwykle leczyliśmy rodziny tylko we wrześniu. Później okazało się to nieskuteczne, dlatego leczenie główne zostało przeniesione na przełom lipca i sierpnia. Współcześnie nierzadko leczenie należy rozpocząć w ostatniej dekadzie lipca lub nawet w jego połowie. Dodatkowo oprócz leczenia głównego w połowie lata rekomendowane jest leczenie uzupełniające jesienią. Najlepiej w czasie, gdy w rodzinach nie ma czerwiu. A w przypadku niewystarczającej skuteczności wcześniejszych zabiegów poleca się także leczenie wczesną wiosną.
Ten spadek skuteczności leczenia wynika zapewne z kilku czynników. Jednym z nich jest rosnąca odporność pasożytów na substancje czynne leków. Od początku inwazji dysponujemy skromną listą substancji czynnych, co utrudnia rekomendowaną rotację leków, której celem jest właśnie zapobieganie wykształceniu lekooporności u V. destructor. W praktyce możemy rotować głównie nazwali leków, a nie substancjami czynnymi. Drugi czynnik to niewątpliwie selekcja pasożytów. Przez 40 lat konsekwentnie, głównie przy użyciu syntetycznych akarycydów zwalczyliśmy pasożyty podatne. Natomiast te, które przetrwały wydawały potomstwo coraz trudniejsze do zwalczenia. Przypuszcza się, że w efekcie pasożyt w tym czasie zmienił zachowanie. To nie powinno dziwić, ponieważ tylko przy założeniu, że w ciągu roku roztocz wydaje około 8 pokoleń potomnych (rozmnażanie przez 6 miesięcy w roku), po przemnożeniu przez 40 lat uzyskujemy ponad 300 pokoleń selekcji. W praktyce w ostatnich latach za sprawą ocieplenia klimatu pokoleń wydawanych przez V. destructor jest zapewne więcej. Pasożyt ewoluuje/ dostosowuje się więc ponad 7 razy szybciej niż rodziny pszczele, które wydają tylko jedno pokolenie potomne w ciągu roku. W rzeczywistości naturalną ewolucję pszczół powstrzymujemy brakiem selekcji na oporność, ponieważ wymieniając matki w rodzinach kierujemy się głównie ich wartością użytkową. Celem ograniczenia zdolności V. destructor do dostosowywania się należy przynajmniej raz w roku, w pełni lata skutecznie przerwać cykl rozrodczy pasożyta.
Wielce prawdopodobnym jest, że na skutek ocieplenia klimatu w najcieplejszych rejonach kraju nie ma już okresu bezczerwiowego, a jedynie znaczne ograniczenie wychowu czerwiu. Brakuje więc naturalnej przerwy w cyklu rozrodczym roztoczy. To może przyczyniać się do zwiększonej liczby pokoleń pasożyta wychowanych w ciągu roku a także znacznego osłabienia rodzin jako konsekwencji wychowu czerwiu jesienią i na początku zimy. Pszczoły pokolenia zimowego zamiast wejść w zimowlę pielęgnują kolejne pokolenia czerwiu. W ciepłych rejonach USA, gdzie rodziny wychowują czerw przez cały rok zwalczanie warrozy prowadzi się 4-5 razy w roku a straty rodzin wynoszące około 40% uważane są za akceptowalne (Bartjan Fernhout, 2024). W naszych warunkach klimatycznych długotrwałe okresy wysokich temperatur jesienią sprzyjają lotom pszczół oraz zwiększają ich zasięg, co może powodować istotny wzrost skali reinwazji pasożytów między pasiekami. Dlatego nawet rodziny wyleczone mogą w krótkim czasie przynieść dużą liczbę roztoczy z sąsiednich pasiek, których właściciele nie radzą sobie ze zwalczaniem V. destructor. Reinwazji sprzyja także wysokie napszczelenie.
Przypuszcza się, że jednym z mechanizmów chroniących roztocza przed działaniem leków jest zmiana zachowania polegająca na skróceniu czasu pasożytowania samic Varroa na pszczołach dorosłych (tzw. faza foretyczna) w przypadku, gdy w rodzinie dostępny jest czerw w stadium przed zasklepieniem. Potwierdza to fakt, że współcześnie w komórkach z czerwiem zasklepionym przebywa od 80 do 90% wszystkich roztoczy w rodzinie. W początkowym okresie inwazji było to około 70 proc. Niektórzy pszczelarze twierdzą, że po umieszczeniu pasków w rodzinie roztocza wręcz schodzą z pszczół i chowają się w komórkach z czerwiem, istotnie zwiększając stopień jego porażenia. Nie wykluczone, że pasożyt wykształcił także takie zachowanie.
Przynajmniej częściowe uodpornienie V. destructor na substancje czynne leków sprawiło zapewne, że do ich zniszczenia potrzebny jest dłuższy okres działania leku na pasożyta i/lub większa dawka substancji czynnej. Z wyżej wymienionych powodów obecnie, aby zabić V. destructor bez znacznego szkodzenia pszczołom trzeba precyzyjnie dobrać dawki leku. Jednak, gdy w rodzinie jest czerw kryty staje się to coraz trudniejsze do wykonania. W rodzinach z czerwiem rekomenduje się użycie preparatów działających długookresowo (w postaci pasków), po to by w ich obecności zostały wychowane nawet trzy pokolenia pszczół. Użycie w tym czasie popularnego w Polsce Apiwarolu nawet mimo kilkukrotnego odymienia jest niewystarczająco skuteczne (Pohorecka i inni, 2016). Natomiast w przypadku preparatu podanego w formie pasków substancję czynną dozuje pacjent – pszczoły, a nie lekarz - pszczelarz. Prawdopodobnie stąd współcześnie mogą wynikać znaczne różnice w skuteczności leczenia rodzin nawet w obrębie tej samej pasieki. Niektóre rodziny będą wyleczone skutecznie, inne nieco gorzej, znajdą się także takie, których leczenie okaże się całkowicie nieskuteczne. Moim zdaniem jest to m.in. efekt zróżnicowanego nasilenia zachowania higienicznego rodzin/ pszczół, które kojarzone jest najczęściej ze zdolnością wykrywania i usuwania chorego lub martwego czerwiu z rodziny. Pnie posiadające silny instynkt higieniczny dążą do usunięcia także ciał obcych z gniazda (Olszewski i Paleolog, 2007). Zapewne paski także mogą wywoływać taką reakcję. Uważa się, że do uwolnienia substancji czynnej z pasków wystarczy sam kontakt pszczół z nimi. Niewykluczone jednak, że tak było w początkowym etapie inwazji warrozy, gdy pasożyt był jeszcze stosunkowo łatwym przeciwnikiem. Obecnie może to być niewystarczające a uwolnienie z paska odpowiedniej ilości substancji czynnej wymaga większego zaangażowania pszczół. Pszczoły o niskim nasileniu zachowania higienicznego mogą ignorować paski, przez co leczenie nie przyniesie oczekiwanego efektu. Zdarzają się też rodziny, które pokrywają paski propolisem, celem odizolowania ich od środowiska gniazda. Ponadto nasilenie zachowania higienicznego jest słabsze przy braku pożytku oraz w drugiej połowie sezonu, właśnie wtedy, gdy podejmujemy leczenie główne/ letnie rodzin. Warto nadmienić, że w hodowli linii pszczół opornych na V. destructor to właśnie zachowanie higieniczne jest główną cechą uwzględnianą w selekcji. Stwierdzono, bowiem statystycznie istotną korelację między nasileniem zachowania higienicznego a VSH (zachowanie higieniczne pszczół w stosunku do czerwiu porażonego przez V. destructor, ang. Varroa Sensitive Hygiene). Kontakt pszczół z paskami ograniczają także same pszczoły. Często z plastrów w sąsiedztwie pasków jest usuwany pokarm i czerw a następnie te obszary plastrów są zgryzane. To może powodować, że pszczoły nie mają potrzeby częstego przebywania na paskach lub w ich okolicy, a w konsekwencji ilość pobieranej substancji czynnej jest niewystarczająca do skutecznego zwalczenia pasożytów.
Zwielokrotnienie liczby zabiegów w ciągu roku oraz długi okres pozostawania leków w rodzinach zwiększa ryzyko toksycznego oddziaływania substancji czynnych i ich metabolitów na pszczoły oraz skażenia nimi produktów pszczelich. Produktami, które kumulują najwięcej zanieczyszczeń tego typu są wosk i propolis. Wosk, ponieważ po wytopieniu z plastrów powraca do rodzin w postaci węzy, gdzie ponownie przez kilka sezonów ma wielokrotny kontakt z lekami. Z analiz chemicznych wosku wynika, że wśród wykrywanych w nim pestycydów w największych stężeniach występują właśnie akarycydy stosowane przeciw warrozie. Koncentracja tych pochodzących ze środowiska jest znacznie mniejsza. Dość powszechnie, mylnie uważa się, że metodą uchronienia wosku przez skażeniem akarycydami jest jego zamknięty obieg w pasiece. Takie postępowanie chroni jedynie przed zakupem węzy zafałszowanej węglowodorami obcego pochodzenia np. parafiną lub stearyną. Natomiast przed skażeniem akarycydami wosk jest chroniony przez obieg otwarty. Ten pochodzący z wytopu ciemnych plastrów jest wycofywany, natomiast ten który nie miał kontaktu z akarycydami, czyli pochodzący z zasklepów i ramek pracy jest przeznaczany do wyrobu węzy (Jungels, 2021). Podsumowując, kontynuowanie modelu leczenia rodzin pszczelich jedynie w oparciu o syntetyczne akarycydy w coraz większym stopniu zagraża także powszechnemu przekonaniu o prozdrowotnych właściwościach produktów pszczelich.
Odpowiedź na postawione na początku pytanie, co osiągnęliśmy walcząc z warrozą wyłącznie metodami chemicznymi jest krótka – przegrywamy z kretesem! Moim zdaniem dalsza kontynuacja zwalczania warrozy wyłącznie metodami chemicznymi jest receptą na pewną samozagładę pszczelarstwa.