fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 0

Jestem jak myśliwy polujący na zwierzynę

Wywiad z Milanem Motyką, pasjonatem pszczół i przyrody, pszczelarzem, leśnikiem i fotografem, od lat współpracującym z naszym wydawnictwem. To właśnie zdjęcia pana Milana najczęściej goszczą na łamach „Pasieki” wzbudzając zachwyt i podziw naszych czytelników.

Milan Motyka

Teresa Kobiałka: Kiedy zrodziła się w Panu fascynacja pszczołami?

Milan Motyka: Muszę zacząć obszerniej, żeby dotrzeć do spotkania z pszczołami. Już jako chłopiec chciałem rozumieć mowę zwierząt. Od dziecięcych lat marzyłem, aby zostać leśnikiem. Drzwi do kariery otworzyły się dla mnie po szkole podstawowej, kiedy zdałem egzaminy do technikum leśniczego.

Gdy zostałem przyjęty mieszkaliśmy w domu studenta, gdzie panował ostry rygor – jak to w wojsku. Wychowawcami byli emerytowani oficerowie i dyscyplinowali nas na każdym kroku. Nosiłem zielony mundur i byłem z tego niezmiernie dumny.

Dziś z szacunkiem wspominam tamte lata. Nawet kiedy przystąpiłem do służby wojskowej, to miałem wrażenie, że jestem na kolonii. Byliśmy znakomicie przygotowani psychicznie i fizycznie. Całe życie było przed nami.

pszczela mowa spadź iglasta

TK: W jaki sposób stał się Pan posiadaczem pierwszego ula?

MM: Ojciec pracował w hucie i w pracy doznał wypadku - duży kawał żelaza przygniótł mu nogi. Nie mógł chodzić i rehabilitacja trwała długo. W ogrodzie mieliśmy mały pawilonik a w nim trzy rodziny pszczele. Była wiosna, dużo śniegu i piękny słoneczny dzień.

Wyczytałem w książce pszczelarskiej, że przegląd rodziny trzeba zrobić jak temperatura wyniesie ok. 12°C. Wziąłem grzejnik i ledwie termometr wskazywał te 12°C, to otworzyłem ul. Pszczoły siedziały spokojnie, bo w naszych warunkach miały ponad miesiąc czasu do wiosennego oblotu.

Jak rozbierałem z tyłu gniazdo, to pszczoły mocno się oburzyły i zajęły pawilon. Żądliły, więc uciekłem. Kiedy się uspokoiły wróciłem i powoli składałem rodzinę pszczelą z powrotem. Miałem 12 lat i to był mój pszczelarski chrzest. Od tamtego czasu zawsze wyczekiwałem wujka, który tatę i mnie powoli przyuczał do pszczelarskiego rzemiosła. Niesamowicie mnie fascynowało ich życie, zachowanie i wszystko, co robiły – głównie chciałem się dowiedzieć, jak to ci pszczelarze robią, że ich pszczoły nie żądlą tak jak mnie wtedy.

Kiedy się ożeniłem, dostałem od ojca i wujka dwie rodziny, przeprowadziłem się do najładniejszej leśniczówki w naszej okolicy i te dwie rodzinki przyniosły nam wtedy 125 kg ładnej ciemnej spadzi. Trzy razy zalały całą miodnię i rodnię miodem.

Matka czerwiła tylko na jednej ramce i czerwiu było tylko wielkości dłoni. Wszystko wywirowałem i tylko tę ramkę zostawiłem. Taki sezon się już nigdy nie powtórzył, choć przeżyłem tam parę dobrych pszczelarskich lat. Do dziś jestem pszczelarzem, to było przed 30 laty i nikt mi nie zabierze tych pięknych wspomnień.

Alpy spadź iglasta

TK: Co Pana najbardziej urzeka w świecie pszczół?

MM: Pszczoła jest malutkim zwierzątkiem, ale posiada niesamowite zdolności przystosowania się i podporządkowania naturze – można powiedzieć, że w każdej sytuacji potrafi sobie poradzić.

TK: Ile rodzin pszczelich obecnie Pan posiada i na jakim typie ula Pan gospodaruje?

MM: Mamy 60 rodzin. Pięćdziesiąt rodzin w ulach Ostrowskiej i 10 w Langstrotha niskich. Posiadamy ule styropianowe. Używamy również systemu mini plus, który służy nam do hodowli matek.

TK: Jakie gatunki miodu pozyskuje Pan w swojej pasiece?

MM: Mieszkamy w Beskidzie Śląskim, w dosyć ostrych warunkach klimatycznych na wysokości 550 m n.p.m., ale zaraz wokół nas są góry o wysokości ponad 1000 m n.p.m. Warunki pożytkowe są skromne – mogę powiedzieć, że najuboższe w całych Czechach.

Panuje u nas długa zima, wiatry i mgły. Jak dopisze pogoda, to odwirujemy wiosenny miód z mniszka. Na niektórych pasiekach udaje się nam pozyskać miód lipowy z domieszką miodu z łąk. Corocznie oczekujemy na spadź. Kiedy są sprzyjające warunki, to spadź występuje na świerku albo buku, niekiedy na jodle. Miód jest wtedy ładnego ciemnego koloru i jest bardzo smaczny. Przeciętna wydajność u nas obserwowana od paru lat to 10-15 kg z rodziny.

Tomasek pszczoły na pożytku

TK: Jakie zabiegi przeciwko warrozie wykonuje Pan w swoich pasiekach?

MM: Muszę z dumą powiedzieć, że poziom leczenia jest u nas bardzo wysoki. Stosujemy kompresory, które wdmuchują w przestrzeń ulową powietrze pod ciśnieniem 3,5 at z substancją leczniczą w postaci rozproszonej mgły. Substancją czynną jest amitraza.

Proces ten nazywamy aerozolowaniem. Działa to bardzo skutecznie. Warroza została opanowana i mamy system jej zwalczania. Nie występuje już masowe ginięcie rodzin z powodu warrozy jak przed paru laty. Nie ma też potrzeby wycinania ramek z czerwiem trutowym. Myślę, że większe zagrożenie stanowi zgnilec złośliwy, który już krąży w naszej okolicy.

poranne słońce

TK: Czy według Pana czeskie pszczelarstwo znacznie odbiega od polskiego, czy raczej jest podobne?

MM: Nasze pszczelarstwo jest inne. U nas nie ma tak dużych gospodarstw pasiecznych jak w Polsce. Jest to dyktowane również wielkością kraju – Czechy są malutkim państwem. W Polsce są dobre firmy produkujące dużo potrzebnego sprzętu pasiecznego.

W Czechach się dopiero budują. U nas nie ma firm produkujących ule styropianowe albo poliuretanowe. Dlatego właśnie w swojej pasiece gospodarujemy w ulach polskiej produkcji. Wasze pszczelarstwo ma ogólnie wysoki poziom.

Byłem gościem w Polsce w paru bardzo dobrych gospodarstwach i podobało mi się nie tylko praktyczne wyposażenie, ale ogólnie wygląd pasiek – były w nich kwiaty, piękne zakątki, porządek, estetyka. Był to balsam na moją duszę. Szczególnie zapamiętałem też niesamowitą polską gościnność.

Według mnie pasieka musi funkcjonować nie tylko ekonomicznie, ale musi być oazą dla pszczelarza, a to u was w Polsce działa na 100%. Zawsze się zastanawiam, co ja pokażę swoim kolegom z Polski, kiedy oni przyjadą w odwiedziny do nas.

Nasze czeskie pszczelarstwo jest też inne, jeśli chodzi o system hodowli matek. Poza krainką, nie są dozwolone inne rasy. Do hodowli są sprowadzane matki zarodowe z Austrii albo Słowenii, a po sprawdzeniu wyników hodowli są od nich produkowane matki inseminowane i przekazywane pszczelarzom, którzy posiadają statut pasieki zarodowej. Istnieje też służba inseminacyjna i dotacje do hodowli matek, jak również sprzętu.

W Polsce jest rozwinięta tradycja sztandaru pszczelarskiego, stroju, odprawiania mszy uroczystych pszczelarskich. U nas się te tradycje dopiero bardzo trudno odnawiają. Polska ma inny typ pasiek, tzn. ule są przeważnie wolno rozstawione w rzędach albo innych układach. U nas są używane barakowozy i pawilony. W Polsce występują tereny wrzosowe, które mi się niesamowicie podobają, a w Czechach nie ma wrzosowisk.

dmchawce

TK: Jak Pan ocenia mijający sezon pszczelarski?

MM: U nas w górach była spadź, pszczoły zarobiły sobie na cukier i nadrobiły stratę za ostatnie dwa sezony, dlatego oceniam go jako bardzo dobry rok.

TK: Czy żona nie jest zazdrosna o Pańskie hobby i czas poświęcany pszczołom zamiast rodzinie?

MM: Moja żona jest bardzo wyrozumiała w kwestii pszczół. Wszystko musi mieć jakiś system, żeby dobrze i prawidłowo funkcjonowało. Również życie rodzinne musi mieć swój rytm i dyscyplinę. Mamy miedzy sobą taką umowę, że kiedy jest sezon, to mogę pracować dowolnie, ile czasu pasieka i pszczoły potrzebują, ale niedziela jest dla rodziny. Staram się tego słowa dotrzymywać, żeby nie stawiać swojego hobby ponad wartość dobra rodzinnego.

Milan Motyka

TK: Z przesłanych fotografii wnioskuję, że ma Pan sumiennych pomocników... Czy starsi synowie podzielają Pańskie zainteresowania i być może planują pójść w Pańskie ślady?

MM: Obydwaj starsi synowie potrafią pracować z pszczołami, nie boją się użądleń. Zazwyczaj pracuję w pasiece sam, ale jak potrzebuję to ich wzywam do pomocy i świetnie sobie radzą. Takie prace jak drutowanie ramek i wtapianie węzy robią bardzo dobrze.

Pomoc przy wirowaniu miodu jest jakby obowiązkowa. Zawsze ich motywowałem wynagrodzeniem, żeby wiedzieli, że za dobrą pracę należy się dobra ocena. Są młodzi, mają swoje dziewczyny i życie przed sobą. Jak się ustatkują i będą mieć swoje rodziny i domy, to wierzę, że pszczelarstwa się nie wyrzekną. Tak jak do nich to i do trzeciego naszego syna, Tomasza, który ma dopiero 3 lata, staram się zasiać dobre ziarenka poznania pszczelarstwa.

Tomasza muszę hamować, bo absolutnie nie czuje żadnego respektu przed pszczołami i kiedy idę do pasieki i nie zabiorę go ze sobą, to odwdzięcza się kilkuminutowym płaczem. Dlatego ma już swój kombinezon pszczelarski, podkurzaczek i wierze, że właśnie tędy prowadzi droga do wychowania młodej generacji pszczelarskiej. Oprócz tego, prowadzę w szkole podstawowej dziecięce koło pszczelarskie i to zajęcie trwa już 8 lat. Jako ciekawostkę zdradzę czytelnikom „Pasieki”, że dziewczyny są zdecydowanie lepszymi pszczelarkami.

pszczoła

TK: Miłość do pszczół to nie jedyna Pańska pasja, czy fotografia przyrodnicza od początku towarzyszyła miłości do pszczół? Która fascynacja jest silniejsza?

MM: Jestem codziennie na łonie natury, w lesie. Widzę tyle piękna, że aż jest mi żal nie podzielić się nim z kimkolwiek i oby tylko nie popadło to w zapomnienie. Właśnie z tego powodu fotografuję przyrodę. Staram się zatrzymać w kadrze chwile, które się już nigdy nie powtórzą. Jestem zwolennikiem czarno-białej fotografii – jest w niej więcej tajemniczości.

Fotografia pszczelarska –tam odkryłem swoje możliwości znacznie później, bo dopiero z technicznym rozwojem, kiedy wpadł mi w ręce dobry obiektyw do makro, to moje dążenie do dobrego ujęcia pszczelarskiego zostało spełnione.

Pszczoły są szybkie, sztuka ich fotografowania wywodzi się z jak najprecyzyjniejszego „złapania” ostrości. Najważniejszą rolę odgrywa dobre światło. Pszczoły można fotografować 3-4 miesiące w roku. Przez resztę roku fotografuję ładne zakątki pszczelarskie.

Fotografia pszczelarska jest dla mnie szukaniem estetyki. Odkrywam widzom to co nieraz pszczelarze zrobili tylko dla własnej pociechy. Nieraz to piękno bywa dosłownie porzucone i ukryte gdzieś w zakątku ogrodu czy na miejscach zupełnie nieoczekiwanych.

las liść w pajęczynie

TK: Jakie zdjęcia lubi Pan wykonywać najbardziej? A jakie oglądać, bo to chyba nie zawsze idzie w parze?

MM: W fotografii nic nie przychodzi za darmo. Dobre zdjęcie muszę po prostu wydeptać z codziennej powszechności. Jestem jak myśliwy polujący na zwierzynę. Również ja fotograf muszę długo i cierpliwie czekać na dobrą sytuację i światło.

Lubię mroźną zimę z iskierkowatym śniegiem i ładnym słońcem albo kiedy wszystko kąpie się we mgle i przez nią przedziera się słońce. Te dobre warunki świetlne trwają niekiedy kilka sekund, wyjątkowo kilka minut. Nie wchodzi w rachubę, że zrobię to kiedy indziej. Jak jest dobre światło, to biorę aparat i działam.

Lubię oglądać precyzyjnie oddaną pracę fotograficzną. Niech to jest portret, natura,fotografia rodzinna. Na pierwszy rzut oka musi być jawna precyzyjność, innym słowem – dobry towar sam się sprzedaje.

Ja juz niczego nie bede zmieniał

TK: Gdzie uczył się Pan fotografowania oraz pszczelarskiego rzemiosła?

MM: Od początku uczyłem się metodą prób i błędów. Obydwóch zawodów uczę się stale. Jest to ciągły proces kształcenia się. Przed 15 laty zaocznie skończyłem artystyczne konserwatorium fotograficzne. Moja kwalifikacja pszczelarska? Jestem jedynym czeskim absolwentem technikum pszczelarskiego w Pszczelej Woli (studium zaoczne). Jestem z tego zadowolony.

Przed laty byłem na wycieczce pszczelarskiej w Kamiannej i żeby wypełnić program, to jeden dzień był przeznaczony na odwiedzenie pasieki pana Kasztelewicza. Jak zobaczyłem jego pasieki, to w duchu sobie powiedziałem: takim pszczelarzem chciałbym być.

To jest od lat mój wzór pszczelarski. Jemu dużo zawdzięczam – swoje umiejętności pszczelarskie i prezentacje moich zdolności pszczelarsko-fotograficznych. Co roku biorę udział w konkursach fotografii pszczelarskiej, które organizuje jego firma.

TK: Czy są takie zdjęcia, które szczególnie zapadły Panu w pamięć, chociażby ze względu na trudność wykonania?

MM: Była to moja praca absolwencka. Zadanie brzmiało: Moja dusza – jej wady i zalety. Puściłem wodze fantazji i udało mi się stworzyć niepowtarzalne fotografie.

Milan Motyka w Alpach

TK: Ma Pan za sobą kilkanaście wystaw swoich zdjęć, wielokrotnie Pańskie zdjęcia zdobywały pierwsze miejsca w konkursach fotograficznych. Czy spełnił Pan wszystkie swoje zawodowe marzenia?

MM: Marzę o swoim albumie fotograficznym. Mam na komputerze dwa foldery jeden nazywa się „las” i drugi „pszczoły”. Zgromadziłem tam dużo dobrych i ciekawych zdjęć, ale jeszcze nie nadszedł ten dobry czas. Czuję, że mogę więcej i wierzę, że kiedyś mi się to uda.

Dziękuje za rozmowę i życzę Panu wielu ciekawych, nie tylko pszczelarskich ujęć oraz spełnienia wszystkich marzeń i planów.

Rozmawiała:
Teresa Kobiałka


pobierz darmowy ebook


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"