fbpx

NEWS:

Czy każdego można nazwać dziś pszczelarzem?

O dyscyplinie i etyce pszczelarskiej słów kilka

Pszczelarzy od zawsze uważano za ludzi uczciwych, wiarygodnych i prawdomównych. Darzono ich zaufaniem do tego stopnia, że w czasie składania zeznań, pszczelarz czy też bartnik nie musiał składać dodatkowej przysięgi przed sądem. Dzisiaj, zbyt wiele osób posługuje się tym tytułem, zupełnie na niego nie zasługując, a nawet szkalując dobre imię pszczelarza.

W przeszłości obowiązywało dawne prawo bartne, określało ono ścisłą dyscyplinę i stanowiło fundament chroniący mienie bartnika. Przestępstwem wyjątkowo ciężkim i karanym z największą surowością było tzw. wydarcie barci. Ponieważ barcie znajdowały się daleko od zabudowań, nie było zatem żadnym problemem ich przejęcie.

Pasieka nr 79 (wyd1_fot_01.jpg)
Fot. 1. Panu Tomaszowi wytruto w Nowym Waliszowie 29 rodzin pszczelich, zaprzyjaźnionym pszczelarzom w tym samym czasie 15 - przypuszczenia, kto mógł dopuścić się takiego czynu są zatrważające.
fot.© Tomasz Pawłowski

Na Mazowszu za wydarcie pszczół z barci przewidywało się karę śmierci poprzez powieszenie lub przez wyprucie jelit i wtórne powieszenie w obecności pozostałych bartników. Bartnicy, którzy nie przybyli na egzekucję byli uznawani za popleczników skazanego, po czym konfiskowano im barcie.

Członkostwo w borze bartnym związane było z ogromną dyscypliną i licznymi zobowiązaniami na rzecz ogółu. Przyjęcie nowego kandydata w poczet bartników odbywało się z bogatym ceremoniałem kończącym się składaną przysięgą przed zgromadzeniem i Radą Cechu Bartnego.

W numerze 5/2014 w artykule „Współczesne zagrożenia w polskim pszczelarstwie” pisałem o zatruciach pszczół na plantacjach rzepaku spowodowanych opryskami chemicznymi, celowych wytruciach z udziałem osób trzecich, kradzieżach, dewastacjach i nieprzypadkowych pożarach uli w pasiekach.

Wyrażałem obawę o rozpad braci pszczelarskiej, który niestety dopełnia się teraz na naszych oczach.

Od tamtego czasu doszły jedynie: kolejne kradzieże uli (Rembertów, sierpień 2015) ze zmodernizowanym pomysłem ich przemalowywania i chowania w belach sprasowanego siana (Głogów, marzec 2014) lub wywożenia na znaczną odległość (Mogiłowo k. Nidzicy, kwiecień 2016), zalewanie uli ropą (Mościenica k. Poznania, kwiecień 2015), wywracanie korpusów czy naklejanie kartek na ulach z pogróżkami „ostrzeżenie” (Nadleśnictwo Andrychów - Czaniec, czerwiec 2015). A to są tylko przykłady. W kwietniu 2016 r. sprawą masowych kradzieży uli na obszarze Dolnego Śląska zainteresowała się TVP3 – „Po serii kradzieży w pasiekach Dolnośląskiego Związku Pszczelarzy nie odzyskano ani jednego ula.

Zachodnia strona Wrocławia do Środy Śląskiej – na tym terenie zginęło 167 uli – informuje pszczelarz Jan Biernacki.” Jednak kwintesencją wszystkiego jest przypadek lipcowego wytrucia 44 rodzin na gryce w Nowym Waliszowie k. Bystrzycy Kłodzkiej.

Po dogłębnym przyjrzeniu się całej sprawie, wydarzenie prezentowało się następująco: pan Tomasz Pawłowski (fot. 1.)postawił jak co roku od 8 lat swoją pasiekę w Nowym Waliszowie na polu gryki, na wyraźne zaproszenie swojego znajomego, który obsiewał pożytkiem kilkadziesiąt hektarów ziemi.

Pszczelarzowi towarzyszyła dwójka znajomych ze swoimi pasiekami – pan Henryk Nosewicz oraz pani Róża Kraczkowska-Kyzioł. Przez pierwsze 4 lata nie podobało się to miejscowym i niezrzeszonym „pszczelarzom”, którzy każdego sezonu grozili Panu Tomaszowi, że pozbędą się jego podopiecznych.

Pasieka nr 79 (wyd1_fot_02.jpg)
Fot. 2. Transport wytrutych rodzin pszczelich.
fot.© Tomasz Pawłowski

W tym samym czasie na pana Pawłowskiego nasyłali policję, straż miejską oraz inspektora weterynarii, ale na nic ich starania, ponieważ ule stały zawsze legalnie. Jeden z nich rozkazał w sposób wulgarny opuszczenie Kotliny Kłodzkiej, wyznaczając panu Tomaszowi nieprzekraczalne terminy.

Następne lata upłynęły w spokoju aż do teraz. Niestety, sprawcy sfinalizowali pogróżki w tym roku. Pan Tomasz zauważył w lipcu niepokojącą ciszę na swoim pasieczysku, a także na stojącym 10 metrów dalej pasieczysku pana Henryka.

Kilometr dalej znajdowała się doszczętnie wytruta pasieka pani Róży. Wszystko zostało sfilmowane i jest do obejrzenia w internecie w serwisie YouTube. Wszystkie 44 rodziny, w tym 29 należących do pana Pawłowskiego zamarły.

Zdjęcia obrazują najlepiej jaki dramat przeszli wędrowni pszczelarze. Doszczętnie wytrute rodziny, powstający, poszerzający się odór, zalane, mokre ramki z zaciekami po truciźnie – czy można bardziej uprzykrzyć życie pszczelarzowi?

Sprawa została zgłoszona na policję. Tak jak w terenie stało kilka pasiek, tak tylko trzy wędrowne o dziwo zostały wytrute. Dla obserwatorów zajścia i lokalnych mieszkańców jest wszystko jasne – sprawcy podpisali na siebie tym wyrok.

Niestety, nie złapano nikogo na gorącym uczynku, ale pan Tomasz ma duże powody, aby przypuszczać, że zrobił to któryś z miejscowych pszczelarzy. Trzeba dodać, że areał gryki jest bardzo duży na tym terenie, widoczny dopiero na wzniesieniu, rozmieszczony po licznych pagórkach, a sam przyjezdny posiadał pozwolenie od PLW.

Osoby szantażujące i grożące panu Pawłowskiemu nie zatroszczyły się we własnym zakresie o pożytek dla swoich pszczół, liczyli na to co zasieją okoliczni rolnicy. Prowadzenie pasieki stanowi główny dochód na utrzymanie pana Pawłowskiego oraz jego rodziny.

Niezaprzeczalne jest to, że w sprawę zamieszani są mieszkańcy Waliszowa posiadający swoje pasieki, którzy bali się i nie chcieli obecności konkurencji. Czyn ten nie ma prawa być niczym usprawiedliwiony. W rozmowie z poszkodowanymi dowiedziałem się, że wydajność z ich uli sięgała 20-30, a nawet 62 kg miodu z ula.

Niemożliwe jest więc, że inni pszczelarze mieli mniejszą ilość pozyskiwanego miodu. Poza tym, substancja trująca została zaaplikowana do wnętrza uli w sposób profesjonalny, laik nieznający się na budowie uli i konfiguracji korpusów nie byłby w stanie doprowadzić do takiego stanu.

Okoliczni mieszkańcy, a także świadkowie pogróżek są pewni kto doprowadził do nieszczęścia. O tyle można minimalizować tragedię, że pan Tomasz posiada jeszcze znaczną część uli na stacjonarnym pasieczysku. Z długim opóźnieniem, po przedstawieniu odpowiednim służbom procedur przez poszkodowanych pszczelarzy, powstała w końcu komisja wyjaśniająca wszystkie okoliczności tego zdarzenia.

Zostały pobrane próbki zarówno pszczół, jak i materiału ulowego, a cała sprawa znalazła się na biurku prokuratora i reporterów. Jeszcze w czasie składania zeznań na miejscowym posterunku policji – jak wspomina pan Tomasz – dostawał kolejne, wulgarne telefony od podejrzanych „pszczelarzy” z groźbami pobicia i uszczerbku na zdrowiu, jeśli ten nie zaprzestanie nagłaśniania całej sytuacji.

Śledczy zostali zawiadomieni również o tym fakcie. Pan Tomasz Pawłowski dodaje - „wracając do domu z martwymi pszczołami podjechałem do miejscowych pszczelarzy, aby pokazać im jak prawdopodobnie któryś z nich wyniszczył mi moje rodziny i część mojego życia, a później pod urząd gminy i do inspekcji weterynaryjnej w Bystrzycy Kłodzkiej.

Wierzę, że śmierć moich pszczół nie poszła na darmo” (fot. 2.). Jednak lokalni „pszczelarze” tylko go wyśmiali, po czym się odwrócili i odeszli.

Najbardziej mnie młodego pszczelarza zaskakuje ta pokora u poszkodowanych pszczelarzy, którzy spieszą się teraz ze sprzątaniem uli i paleniem kartonów wypełnionych martwymi pszczołami. Można się domyśleć, że to kwestia czasu zanim nastąpią rabunki, bądź martwe pszczoły staną się obiektem zainteresowań mrówek czy ptaków wchodzących w skład ekosystemu.

Pan Tomasz Pawłowski spiesząc się z paleniem i zakopywaniem martwego czerwiu doskonale zdaje sobie sprawę, że istnieje ryzyko wystąpienia ogniska różnych chorób, zwłaszcza zgnilca złośliwego, który potem sprawiłby niemały problem w okolicznych pasiekach (fot. 3).

Pasieka nr 79 (wyd1_fot_03.jpg)
Fot. 3. Pan Tomasz Pawłowski spiesząc się z paleniem i zakopywaniem martwego czerwiu doskonale zdaje sobie sprawę, że istnieje ryzyko wystąpienia ogniska różnych chorób.
fot.© Tomasz Pawłowski

Tu rodzi nam się godny wzór do naśladowania. Odpowiednie służby osądzą zatrzymanych, a nam pozostaje jedynie potępić skandaliczny, zuchwały czyn i zastanowić się nad rozwiązaniem podłoża problemu trwającego od lat.

Ktoś mógłby zarzucić, że generalnie pasieki wędrowne nie są mile widziane przez stacjonarnych pszczelarzy. W rozmowie z jednym z prezesów kół terenowych w Kotlinie Kłodzkiej dowiedziałem się, że na omawiany teren przyjeżdża zawsze wielu pszczelarzy na grykę, większość z nich nie zostawia danych teleadresowych, nie wspominając już o pozwoleniu u PLW.

Z kolei Pan Tomasz Pawłowski pochodzący z województwa opolskiego zwraca uwagę na fakt, że w jego rejony przyjeżdżają dziesiątki uli na pola z rzepakiem, a teren wokół Kluczborka, który obfituje co roku w rzepak staje się na okres kwitnienia terenem zdecydowanie przepszczelonym.

Tutaj ponownie padają zarzuty, że większość hodowców nie konsultuje przyjazdu z lokalnymi pszczelarzami, nie potrafi uszanować ich opinii, a także prawidłowo oszacować napszczelenia w promieniu 5 km, nie wspominając o posiadaniu pozwolenia od PLW.

Ale czy to oznacza, że trzeba od razu wytruwać konkurencyjne pasieki?

Można się tutaj spierać, kto jest bardziej poszkodowany, ale przyczyna leży zupełnie gdzie indziej. Prawo polskie nie reguluje kwestii przemieszczania pasiek na pożytki. Jednak nie oznacza to, że można uprawiać „wolną amerykankę”.

Skoro nie ma wiążących aktów prawnych określających przewozy pasiek, to powinny zostać zachowane przynajmniej normy natury etycznej. Istnieje wiele przypadków, innych od tego opisywanego powyżej, gdzie te normy etyczne ulegają pogwałceniu w świetle zupełnej ignorancji niektórych pszczelarzy wędrownych.

Czy naprawdę tylko w Polsce chęć zysku dominuje nad innymi aspektami? Odnoszę wrażenie i dostrzegam też w swojej okolicy pewną arogancję pszczelarzy wędrownych, gdzie we wsi nie ważne jest kto był pierwszy ze swoją pasieką tylko ten, kto jest „mocniejszy” z surowymi, coraz bardziej skrajnymi i wymyślnymi metodami eliminowania konkurencji.

Warto przypomnieć, że rodziny pszczele, które chcemy przewieźć muszą być zaopatrzone w weterynaryjne świadectwo zdrowotności, które wydawane jest przez powiatowego lekarza weterynarii zezwalającego na przemieszczanie pasieki.

Należy poinformować również powiatowego lekarza weterynarii (właściwego dla miejsca, gdzie planujemy przewieść pasiekę) o przyjeździe dodatkowej pasieki na teren, który ten lekarz kontroluje oraz okazać mu aktualne świadectwo zdrowia.

W przypadku wędrówek w obrębie tego samego powiatu wystarczy przekazać lekarzowi weterynarii jedynie ustną wiadomość. Dobrym zwyczajem będzie powiadomienie prezesa koła terenowego czy też sołtysa, gdyż jest on gospodarzem terenu, na którym ma stać pasieka.

Wskazane są konsultacje z lokalnymi pszczelarzami oraz właścicielami gruntów pożytkowych, a wręcz obowiązkowym zadaniem jest prawidłowe oszacowanie napszczelenia w danym terenie.

Przy wejściu do pasieki powinna znajdować się tabliczka ostrzegawcza, wynika to z rozporządzenia Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 18 września 2003 r. w sprawie szczegółowych warunków weterynaryjnych do spełnienia przez właściciela gospodarstwa, jeżeli zwierzęta lub żywność pochodzenia zwierzęcego są wprowadzane na rynek.

Zaleca się, aby na tabliczce przed wejściem na pasieczysko były zamieszczone takie informacje jak: imię i nazwisko pszczelarza, telefon kontaktowy, dane osób pomagających w pasiece. Ułatwi to wezwanie pszczelarza na miejsce w kryzysowych sytuacjach (wichury i burze, powodzie, rójki, zatrucia, pożądlenia).

Za szkody wyrządzone przez pszczoły odpowiada oczywiście ich właściciel.

Patrząc na to wszystko można dojść do wniosku, że pszczelarstwo to dobry kryminał, a my sami niedługo będziemy kojarzeni przez społeczeństwo z bandytami i złodziejami. Rzeczywiście, trwa istny sezon na kradzieże uli. Czy w Polsce w końcu pojawią się rzetelne i przejrzyste przepisy czy jednak „wolna amerykanka” będzie już zawsze górować w polskim pszczelarstwie?

Osobiście preferowałbym to pierwsze, zanim niektórzy pszczelarze przywrócą poszczególne reguły z prawa bartnego.

Piotr Nowotnik
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"